niedziela, 24 października 2010

Kościelne mohery, jak kibole na trubunach.

Być może ktoś pomyśli, że zwariowałem, ale uważam, że podobieństwa są zadziwiające.

Cykliczne, weekendowe spotkanie na mszy.

Początek, zebrani wierni zajmują swoje miejsca. Wcześniej, na wejściu minęli puchę i dorzucili się na cele statutowe. Na kilka minut przed meczem, tzn mszą swoją robotę zaczyna wodzirej. Inicjuje kolejne pieśni, wierni śpiewają. Ci z przodu dużo głośniej niż ostatnie rzędy. Z tyłu sporo ludzi zupełnie nie śpiewa, łapy w kieszeni, niektórzy nawet lekko rozmawiają zamiast zająć się dopingiem. Mohery próbują przekonać do dopingu tylne rzędy, 2 osoby rozkładają śpiewniki w ławkach. Wyznaczone 3 osoby stają na samym przodzie z flagami na kijach. Tuż przed początkiem spotkania zapalone zostają race, tzn świece.

sobota, 23 października 2010

O żółci

Lech sprowadzony na ziemię. Łatwe zwycięstwo City. Bezradny Lech.

Kilka ostatnich tytułów prasowych, po meczu Kolejorza w Lidze Europy. Typowa polska miazga medialna. Jad, który wychodzi od razu, gdy tylko można komuś dowalić. Niestety, często zupełnie nieuzasadniony.

Z kim grał Lech? Z przyszłym mistrzem Anglii, z drużyną złożoną z samych gwiazd, o wartości naszej całej ekstraklasy i to z uwzględnieniem wszystkich lokalnych transferów w kolejnych 20 latach. Czym różni się dzisiaj City od Chelsea sprzed kilku lat? Niczym! Ten sam rozmiar inwestycji, to samo szaleństwo transferowe. Studnia bez dna. Skazani na sukces, bo piłka już taka jest, że bardzo szybko reaguje na zmiany. To w City będzie teraz wielki futbol i trzeba się z tym pogodzić.

Przypadek, czy smutna rzeczywistość?